środa, 14 lipca 2010
O dzieciakach
Dzień był długi. Droga na Kopaniec wiodła najpierw przez całe Murzasichle, potem w dół do Cyrhli i dalej zielonym szlakiem w górę. Zatrzymaliśmy się przed kamieniem, w miejscu, gdzie w 1999 r zatrzymał się Jan Paweł II. Nadkładając drogi zeszliśmy do kościoła, a tu... kościół zamknięty. Nie poddałam się i zadzwoniłam do księdza, aby nam otworzył. Wyszedł młody marianin, trochę się tłumaczył. Miał powód, bo co to jest, aby kościół na klucz zamykać. Odmówiliśmy Anioł Pański, zaśpiewaliśmy i poszliśmy dalej.
Nie spodziewałam się, że droga będzie tak trudna i po kamieniach. Dzieci były rewelacyjne. Szły dzielnie, bez marudzenia, jęków. Co więcej pomagały sobie na wzajem, dzieliły się wodą i regenerującą czekoladą. Podtrzymywały się na duchu. Były bardzo zdyscyplinowane
Mijaliśmy różnych ludzi. Wszystkim mówiły dzień dobry. Niektórzy zagadywali, dawali dobre rady.
Góry jakby uszlachetniają. Jak się człowiek tak zmęczy i pot cieknie ciurkiem to staje się łagodniejszy.
Drogę powrotną przez Psią Łąkę wyznaczył Łazarz i Michał Badurek. Miało być nieco krócej i łagodnie, okazało się stromo i znowu pod górkę, ale za to jakie widoki. Potok płynący po ogromnych głazach., bagna, kamienista droga.
Doszliśmy cali i zdrowi. Jeszcze nigdy, tak bardzo nie bolały mnie nogi. Myślałam, że dzieci też mają dość i popołudnie trochę dłużej posiedzą, ale skądże. Poszły grać w piłkę, część do sklepu.
Wprowadziliśmy zasadę, że do sklepu chodzimy tylko raz dziennie i można kupić tylko jedną rzecz. Myślałam, ze może będą się buntować, ale nie. Co więcej Emilka zauważyła jak umawiają się ze sobą „ja kupię to, ja tamto i podzielimy się” Uczą się nie tylko oszczędności, ale także trudnej sztuki dzieleni i wybierania.
Wieczór potoczył się trochę sam i trochę niespodziewanie. Najpierw musiałam odebrać telefony zmartwionych rodziców, że córka tęskni do domu. Potem uspokoić dziewczynkę, która płakała, że właśnie skończyła się zabawa. Zabawę zaproponował Jasiek, Zosia, Łazarz i Helena. Najpierw był to taniec do angielskich słów, potem Przepióreczka. JESTEM Z NICH DUMNA. Z przyjemnością patrzę, jak się uzupełniają, jak robią coś razem. Wczoraj np śpiewali wieczorem balladę ludową Marysieńka i O Heniu. Obie z takim ludowym zaśpiewem.
Dziś ustawiła się kolejka do wpisów na bloga. Nie wiem czy to zachęta tak podziałała, czy czy wewnętrzna potrzeba. Jakkolwiekby nie było to te wpisy bardzo, bardzo cieszą.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
"Uczą się nie tylko oszczędności, ale także trudnej sztuki dzieleni i wybierania" - daj Boże, daj Boże. Mają - widać - dobrych wychowawców!
OdpowiedzUsuń"...te wpisy bardzo, bardzo cieszą" - niech żyje szczerość, otwartość (aż po przejrzystość), wychodzenie na światło wiary, ufności, pełnej radości.
"JESTEM Z NICH DUMNA" - masz ich przy sobie, a ja na zdjęciu z Jubileuszowego Roku 2000. Jubilate Deo :-)